Prolog
- Że co?!-
krzyknęłam niedowierzając.
- To, że
jedziemy na piknik.- powtórzyła mama- Ubierz się ciepło. Jak na początek
wiosny, to jest zimno.
- Za
piętnaście minut w aucie.- dodał ojciec.
Westchnęłam,
ale poszłam na górę, do swojego pokoju.
„ Kto o zdrowych zmysłach organizuje co dwa
tygodnie pikniki?! A w zimę długie spacery!”
Ubrałam swoją
ulubioną, ciemnozieloną bluzę na zamek oraz spodnie koloru moro.
„ Jedyne co jest ciekawe na piknikach to to, że
mogę sobie pójść zbierać owoce.”
Do paska przypięłam swój nóż harcerski, a na
szyję założyłam czarną chustkę.
Z kąta pokoju
wydobyłam koszyk na owoce.
Piętnaście minut
później siedziałam w aucie pogniewana na wszystko i wszystkich gapiąc się za
okno.
Dotarliśmy na
polanę, tę co zwykle, oczywiście pustą. Gdy rozłożyliśmy koc oznajmiłam:
- To ja już
pójdę.
- Weź koszyk i
nazbieraj jabłka na jabłecznik.- przypomniała mama.
- I wróć przed
zmrokiem.- dodał ojciec.
- Ok.- podniosłam się, wzięłam koszyk i poszłam w głąb zieleni.
„Mam jakieś pół godziny do zachodu… a szłam tu
mniej więcej tyle.”
Westchnęłam.
- Czyli muszę
wracać.
Gdy stanęłam na skraju polany upuściłam koszyk. Przede mną rozcierał
się straszny widok. Martwe ciała rodziców leżały na ziemi, a kły wampirów połyskiwały
nad ich rozszarpanymi szyjami.
Zaczęłam się
cofać przerażona, ale przypadkowo nadepnęłam gałązkę, która pękła z głośnym
trzaskiem, a twarze upiorów zwróciły się w moją stronę. Odwróciłam się i
zaczęłam biec w stronę chatki, którą czasami odwiedzałam z koleżankami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz